czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 12

  Ten głupek pobiegł do lasu! Super! W nocy, deszczu muszę za nim biegać po lesie. Ja tego psa zabiję kiedyś!
-Korek!! Psie durny wracaj!! Koooooorek!- krzyczałam do psa, miałam nadzieję, że posłucha. Pobiegłam po drodze która po chwili się skończyła i wpadłam w mieszaninę żwiru i błota. Było dość ciemno ale musiałam go złapać, nie chciałam żeby się zgubił. Już kiedyś tak było i wrócił dopiero po kilku dniach. Szłam lasem, było deszczowo i chłodno bo zaszło już słońce a było już po dwudziestej drugiej. Super, nieźle się zaczyna.. Wołałam Korka ale on nie przybiegał, więc postanowiłam zejść z leśnej drogi i zacząć szukać go w lesie. Najgorsze było to, że moje pole widzenia drastycznie się zmniejszało...
-Koorek!!! KOREK! Koreczku chodź do mnie!!- krzyczałam w ciemność najgłośniej jak potrafiłam. Nie mogłam wrócić do domu i go tutaj zostawić. Zaczynałam się bać, było ciemno i mokro. Szłam między drzewami nasłuchując odgłosów poruszanych liści i uderzających o siebie gałązek oraz deszczu kapiącego na mokre runo leśne. Wplątywałam się w ciąż w różne martwe ale nadal kujące gałązki dzikich jeżyn, starałam się wymijać drzewa i głębokie kałuże. Nie słyszałam żadnych dźwięków wydawanych przez zwierzęta, to znaczyło, że Korka nie ma w pobliżu. Zaczęło kropić nieco większymi kroplami deszczu, więc poprawiłam kaptur w kurtce, lepiej zapięłam zamek błyskawiczny i ruszyłam dalej. Znów zaczęłam nawoływać
-Korek! Korek chodź do pani!- zamarłam w bezruchu nasłuchując, zrezygnowałam z kaptura bo ograniczał dolatywanie dźwięków do moich uszu.
-Koorek! Kooooor...!- nagle straciłam grunt pod nogami, spadłam w jakąś przepaść, prosto w wodę, dotkliwie uderzając się w kostkę.
-Jezus! O Boże, woda! Jejku, gdzie ja jestem!- spróbowałam wstać.
-Matko, moja kostka, jak boli!- znów się przewróciłam. Udało mi się wstać gdy oparłam się o ścianę czegoś co chyba było dołem. Rozejrzałam się dookoła się dookoła siebie, spojrzałam do góry, wpadłam do jakiejś dziury! Miała z 3 metry głębokości. Muszę stąd szybko wyjść. Ściany dołu były śliskie od deszczu, prawie nie było korzeni o które można się było złapać, gdzieniegdzie wystawały tylko ostre kamienie. Spróbowałam się wspiąć ale to było nie możliwe skoro ledwo stałam to nie mogłam liczyć na to, że uda mi się wspiąć po pionowej ścianie. Mimo to nie poddawałam się, spróbowałam znów ale i ta próba zakończyła się fiaskiem. Stwierdziłam, że może druga strona będzie miała miejsce dogodniejsze do wspinaczki ale gdy próbowałam przebrnąć na drugą stronę moja zdrowa noga zahaczyła o wystający kamień. Przewróciłam się prosto w wodę dotkliwie raniąc dłoń i twarz. Teraz o wyjściu nie było mowy. Nie dość, że ledwo stoję na chyba skręconej kostce to jeszcze moja dłoń wyglądała dramatycznie i była bezużyteczna. Moja sytuacja wyglądała dramatycznie. Żeby dodać dramaturgii zaczęło padać ale to tylko kwestia ozdobna. I tak byłam przemoczona i zmarznięta. Na prawdę było mi zimno, z ręki i policzka leciała krew a kostka bolała jak nigdy. Ze strachu i stresu zaczęłam się trząść. W desperacji znów próbowałam wyjść ale to tylko pogorszyło stan ręki i kostki. No i co ja mam teraz zrobić? Nikt nie wie, że wyszłam z domu, ojca nie ma, wróci po jutrze. Zaczęłam płakać. Chwila, ja przecież mam telefon! Boże, mam nadzieję, że działa. Działał! Miał od wody dziwnie rozmazany wyświetlacz i pękła szybka w jednym miejscu ale działał. Nie mam pojęcia jakim cudem, przecież.. z resztą nie ważne, ważne, że działa. Z nadzieją wykręciłam numer Emilki.
-Abonent czasowo niedostępny, prosimy spróbować później.- powiedziała zimnym głosem sekretarka
-Nie, nie, nie, nie, nieee! Proszę nie.- no i co ja mam teraz zrobić? Spróbowałam jeszcze raz. I jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze i jeszcze raz. Ciągle tylko "Abonent czasowo niedostępny" Co mam teraz zrobić? Nie mogę znów się wspinać bo po prostu nie dam rady, nie chcę się jeszcze bardziej osłabiać. Do ojca też nie mogę zadzwonić, nic mi to nie da a tata tylko się zmartwi. Zaczęło mi być już porządnie zimno, nie miałam sił by próbować wyjść. Boże, co ja teraz zrobię? W desperacji zaczęłam przeszukiwać kontakty w telefonie... Do kogo mogę zadzwonić o pierwszej w nocy? Zaraz! Nagle usłyszałam kroczki na liściach. To może być pies. Albo wilk...
-Korek! Korek to ty?- ale zwierzę odbiegło, nie mam pojęcia co to było... Strasznie się przestraszyłam. Na serio myślałam, że to wilk... Wróciłam do przeszukiwania telefonu, co za szczęście, że mimo mojej impulsywności potrafię się szybko opanować. Do kogo zadzwonić? Znów spróbowałam dobić się do Emilki jedyne co usłyszałam to "Abonent czasowo niedostępny, prosimy spróbować później" W takich momentach chciałabym mieć więcej przyjaciół czy znajomych. Boże ja ty na prawdę zostanę, było mi tak strasznie zimno, poważnie potrzebuję pomocy. Nagle mnie oświeciło: Jaś! Przecież mówił, że mogę do niego zawsze zadzwonić.. Nie żebym go wykorzystywała czy coś ale w takim momencie na prawdę zadzwoniłabym nawet do Olki. Gdybym tylko miała jej numer, rzecz jasna. Drżącymi palcami wystukałam jego numer telefonu, jak dobrze, że mi go zapisał na WF "Mój kochany Jaś" jeśli odbierze będę skłonna uznać, ze jest kochanym Jasiem. Albo nie, aż tak zdesperowana nie jestem... Jest sygnał! Po chwili usłyszałam w słuchawce jego zaspany głos:
-Haloo?- Boże, jeszcze nigdy się tak nie cieszyłam, że go słyszę.
-Jasiu, to ty?

Perspektywa Jaśka

-Jasiu, to ty?- to nie możliwe. Spłakana Martyna dzwoni do mnie o pierwszej w nocy. Sprawdziłem jeszcze raz zbyt jasny wyświetlacz, to ona, jednak nie zwariowałem.
-Co ty robisz? Co jest mordo?- moja składnia nie była najlepsza ale był środek nocy!
-Jasiu, pomóż mi, wyciągnij mnie stąd! Tu jest wody dużo! I moja kostka i ręka też mnie!- była tak spanikowana, że nie mogła złożyć zdania. Gdzie ona jest, że tam jest woda i, że muszę ją wyjąć? Natychmiast się orzeźwiłem.
-Ja walę, Martyna! Gdzie jesteś, spokojnie!- wstałem z łóżka.
-Jestem w lesie, tu jest woda jestem w dole a ja wpadłam.
-Jakim lesie!? Co ty robisz teraz w lesie!?  Jak się tam znalazłaś?
-Bo Korek. On uciekł a ja za nim po drodze do lasu i w lewo potem. Biegłam i jest woda i ciemno i zimo!
-Jezu Martyna! Czy ty jesteś na bunkrach?- opis pasował. Kawałek na lewo od drogi, w lesie. Dziewczyna ma szczęście, że w tym dole była woda a nie beton. I, że znam mniej więcej okolicę.
-Nie wiem. Proszę, przyjdź. Tylko szybk...- rozłączyło nas. Zadzwoniłem znów. Ja wale, żeby jej się ten telefon rozładował, żeby nic jej się nie stało! W ekspresowym tempie założyłem spodnie, kurtkę i adidasy, wziąłem latarkę, linę i bandaż. Oby nie był potrzebny. Szybko wybiegłem z domu kierując się do lasu. Boże, obym się nie mylił, obym ją znalazł.



♥♥♥
Tada! Dwunasty rozdział! :) Chyba wyszedł mi trochę dłuższy niż zwykle xD Mam nadzieję, że się Wam podoba! Mam nadzieję, że uda mi się sfinalizować wykańczanie bloga (to brzmi jak jakieś prace budowlano-remontowe, no cóż :P) Jak zwykle zapraszam Was na aska: Supi ask możecie się pytać jeśli coś jest nie jasne i takie tam ;) oraz do komentowania :D

Standardowe cieplutkie pozdróweczki
Miśka

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. Mam nadzieję, że Janek szybko ją znajdzie i zawiezie do szpitala czy coś (Moje zdania takie super xD)
    Pozdrawiam =D

    OdpowiedzUsuń
  2. Meega jest <3 Czekam na następny <3
    http://opowiadanie-jdabrowsky.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Mega rozdział! Kocham twoje FF :D <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Najbardziej mnie w tym rozdziale rozwala " moja dłoń wyglądała dramatycznie i była bezużyteczna. Moja sytuacja wyglądała dramatycznie. Żeby dodać dramaturgii zaczęło padać" to takie DRAMATYCZNE heh

    OdpowiedzUsuń
  5. WOW, kocham to ff <3

    OdpowiedzUsuń